poniedziałek, 28 stycznia 2013

Zapoznanie z kulturą Amerykańską

Ponieważ blog miał być poświęcony temu co mnie interesuje i zachwyca, to będzie trochę o książce, którą ostatnio przeczytałam.
Książka "Wałkowanie Ameryki" pióra Marka Wałkuskiego, to świetna lektura dla osób interesujących się kulturą amerykańską i mogą traktować tą książkę, jako przewodnik.


"Ameryka w oczach (i uszach) polskiego korespondenta Polskiego Radia.(...) W charakterystyczny dla siebie dowcipny i przenikliwy sposób autor opowiada o życiu w Stanach Zjednoczonych i specyfikę tego wielkiego kraju, z jego ogromną powierzchnią, liczbą mieszkańców, różnorodnością kulturową, kontrastami społecznymi i wyznaniowymi, jakie Amerykanie stawiają przed przybyszami z Europy .
Zamiast łatwego krytykowania Stanów Zjednoczonych Marek Wałkuski stara się, aby odbiorca zrozumiał Amerykę. Pisze ciekawie, ale nie ogranicza się do samych ciekawostek. Przełamuje stereotypy na temat Amerykanów i ich kraju. Patrzy na USA z życzliwością i nie wierzy w ogłaszany przez wielu "mędrców" schyłek Ameryki."

Czytałam ją w dwóch turach, ponieważ w pewnym momencie byłam już nią zmęczona (chyba miałam dość wałkowania) i zrobiłam sobie od niej przerwę. Jednak po powrocie do lektury znów czytałam ją z zaciekawieniem.

Książkę się czyta bardzo dobrze, ponieważ jest napisana w przystępnym i prostym języku. Autor przedstawia wiele ciekawostek związanych z życiem w Ameryce - począwszy od tego jak wygląda nauka angielskiego w liceum dla dzieci imigrantów, poprzez wyjaśnienie jak postrzegana jest religia w stanach, silne przywiązanie do muzyki country, a także zdradza jak wygląda sprawa wykroczeń drogowych na amerykańskich drogach.

Ja jestem pod wrażeniem ile ciekawych rzeczy dowiedziałam się po tej lekturze. Wiem, dlaczego przezwisko "loser" jest największą obelgą dla amerykanów, wiem dlaczego tak lubią strzelać i dla nich naturalnym prawem jest aby móc posiadać własną broń, a także wiem, skąd nadal popularne są kina samochodowe.

Amerykanie myślą trochę inaczej, są też przyzwyczajeni to innych rzeczy czy zachowań niż my w Europie. Ta książka poszerza wiedzę na temat tego wielkiego kraju i polecam ją każdemu kto się interesuje tą kulturą Amerykańską. Książkę bez problemu można czytać w dowolnej chwili, a także wracać do wybranych rozdział, ponieważ tytuły rozdziałów i pod rozdziałów, ułatwiają poruszanie się po książce.
Polecam wszystkim których interesuje Ameryka (USA).

Anime jednak nie takie złe



Film który ostatnio obejrzałam, miał swoją premierę już pewien czas temu (ale nie aż tak dawno temu ;). A mowa jest o filmie animowanym (anime) "Ruchomy zamek Hauru", z 2004 roku, wyprodukowany w kraju kwitnącej wiśni.
Tak naprawdę, to obejrzałam ten film dopiero teraz, ponieważ zawsze podchodziłam z dystansem do filmów japońskich. Zdaję sobie sprawę, że filmy te mają swoją grupę docelową w europie. Ja jednak nigdy jakoś nie zaliczałam się do tego nurtu. Nie kręci mnie anime, kucyki, czy inne chińskie czy japońskie narysowane postacie (nie wiem dokładnie skąd pochodzą - generalnie kraje azjatyckie).
Tak się jednak złożyło, że ostatnio miałam oglądać ze znajomymi film i pozwoliłam im wybrać co chcą oglądać. Na początek proponowali aby obejrzeć "Ruchomy zamek" z napisami (nie wiem czy angielskimi czy polskimi), ale ostatecznie zostało przy dubbingu polskim!! Jeśli chodzi o dubbing polski to generalnie uznaję go tylko w bajkach... a to akurat była bajka... Byłam jednak bardzo zdziwiona, ponieważ wcale ten polski dubbing nie był zły. Ponieważ polski dubbing jest zawsze tak konstruowany aby nie tłumaczył jedynie treści dialogów, ale też umiejętnie wkręcał dowcipy. I tak Jarosław Boberek sprawił, że bardzo polubiłam ten film i "nie czułam, że jest japoński".


Jeśli chodzi o samą fabułę "Ruchomy zamek Hauru" to jest to dość magiczna i fantastyczna bajka. Młoda dziewczyna (Sofie) zakochuje się w przystojnym magiku (Hauru), który imponuje jej swoimi sztuczkami już przy pierwszym poznaniu. Jeszcze tego same dnia na dziewczynę zostaje rzucony urok przez okropną wiedźmę z pustkowia. Dziewczyna zostaje zaklęta i staje się starą babcią. Chce uciec daleko od domu aby nie miała problemów, jednak po drodze spotyka zaczarowanego stracha na wróble. Okazuje się że strach chce się zaprzyjaźnić i podziękować za to, że babcia wyciągnęła go z krzaków. Babcia prosi więc go o to aby znalazł dla nich schronienie w górach. Babcia myślała, że w ten sposób pozbyła skaczącego kijka z kukłą, ale ten, jedynie znalazł im schronienie - ruchomy zamek Hauru, w którym mieszka ów przystojny Hauru.


Babcia (Sofie) nie może nikomu powiedzieć, że jest zaklęta. Postanawia więc zostać w zamku i pomóc w utrzymaniu domu. Sprząta i gotuje. W tym czasie Hauru walczy ze złymi mocami i broni zamku przed złymi czarami. Okazuje się, że na Hauru też ciąży zaklęcie. Nie ma serca. Nie potrafi kochać. 
Sofi zakochała się w Hauru już po pierwszym spotkaniu, ale do tego, co czuje przyznaje się dopiero dużo później, chcą pomóc magikowi wrócić do panowania nad sobą i swoimi emocjami związanymi ze zmianą koloru włosów (wiem jak komicznie to brzmi XD). 

Do filmu została skomponowana przepiękna oryginalna muzyka, która dopełnia cały obraz i dodaje orientalnego klimatu. Kolega z którym oglądałam film, wręcz zachwycał muzykę, jako jedną z jego ulubionych.

Generalnie muszę powiedzieć, że jestem mile zaskoczona filmem, ponieważ nie był nudny - a nawet zabawny, zwłaszcza z polskim dubbingiem. Żarty sytuacyjne zawsze mogę każdego rozbroić ;) albo testy w stylu "po co żyć, skoro nie mogę być pięknym", które padły z ust owego przystojnego czarodzieja, po tym jak zmienił mu się kolor włosów - zupełnie jak typowa rozhisteryzowana nastolatka.


Po takim miłym zaskoczeniu, zamierzam jeszcze obejrzeć kolejną propozycję tego reżysera (Hayao Miyazaki), czyli "Sprited Away: W Krainie Bogów", a który otrzymał Oscara w kategorii pełnometrażowy film animowany w 2003 roku, który ponoć jest równie dobry co "Zamek Hauru".


środa, 23 stycznia 2013

"Niemożliwe" - a jednak....

Jestem pod ogromnym wrażeniem filmu "Niemożliwe" ( The Impossible - reż. Juan Antonio Bayona, prod. Hiszpania). Po kolei mogę wymieniać przymiotniki: wspaniały, poruszający, urzekający, wzruszający, niesamowity, zjawiskowy, prawdziwy.

Jest to historią pewnej rodziny która zdecydowała się spędzić święta Bożego Narodzenia w Tajlandii. 24 grudnia 2004 miało tam miejsce silne tsunami, które strawiło wiele osób i przyniosło milionowe straty.
Henry (Ewan McGregor) i Maria (Naomi Watts) wraz z trójką synów, spędzają popołudnie przy hotelowym basenie, gdy miejsce ma pierwsza fala tsunami. Rodzina w wyniku powodzi zostaje rozdzielona. Każde z nich ma jednak trochę szczęścia. Maria i syn Lucas zostają znalezieni przez tubylców i przewiezieni do szpitala, gdzie mają są nimi zająć lekarze. Henry wysyła swoich dwóch synów w góry, gdzie będą bezpieczni, a sam decyduje się szukać żony i trzeciego syna.

Historia kończy się happy endem, ale droga do końca nie jest łatwa. Jest tu dużo emocji i ludzkiego cierpienia, które łapie za serce. Ja przeżywałam niemal cały film (tym bardziej, że jest to prawdziwa historia) i wszystkie momenty - od początku do końca. Film jest bardzo realistyczny pod względem samej katastrofy, ale także pod względem charakteryzacji samych aktorów. Do tego stopnia, że gdy przychodzi wielka fala, wbija ona w fotel, a każde uderzenie o jakiś przedmiot pod wodą, wywoływał u mnie taki sam ból jak u Marii.

Karierę Ewana McGregora śledzę już od dłuższego czasu i staram się oglądać na bieżąco produkcje z jego udziałem. Moją uwagę jednak zwróciły najbardziej dzieci. Trójka chłopców musi szybko wydorośleć w związku z zaistniałą sytuacją. Ale za to ich gra aktorska... jest wspaniała!!! Chłopaki świetnie operują mimiką i widać na ich buziach każdą emocję, strach, przejęcie - niesamowite!! Naomi Watts jest nominowana do Oscarów za tę rolę. Na pewno gra przekonująco, zwłaszcza rozpacz, bezsilność, ból. Witać to w niej cały ciałem, nawet w oczach...

A co w nim niemożliwego... Na pewno to, że jednak happy endy w prawdziwym życiu też się zdarzają. Dzięki temu i właśnie takim świadectwom, chętniej i częściej zastanawiamy się nad takimi wartościami jak człowiek czy rodzina. Film niesie też przesłanie o tym aby sobie pomagać - ktoś teraz potrzebuje pomocy, a kiedyś możesz sam jej potrzebować, nawet jeśli miałaby to być ostatnia rzecz jaką zrobisz.

Zastanawia mnie jeszcze jak to jest z tą produkcją Hiszpańską. No bo jest to film definitywnie w stylu amerykańskim, ale na zdecydowanie wysokim poziomie. Do tego z angielskimi (brytyjskimi) aktorami. Więc powinna to być raczej międzynarodowa produkcja, bo z Hiszpanią, to jest chyba tylko związany reżyser :P A może chodziło po prostu o to, aby tą historię poznała jak największa liczna osób? Jeśli tak, to na pewno udało się to osiągnąć reżyserowi.

Jednym słowem, film na pewno do polecenia. Przejmujący, urzekający i wzruszający. Dziewczyny, pamiętajcie o chusteczkach ;)

poniedziałek, 21 stycznia 2013

W oczekiwaniu na Oscary...

Co roku z niecierpliwością czekam na kolejne Oscary. Czekając na nie, zawsze staram się obejrzeć wszystkie nominowane filmy. Niestety nie do końca polska dystrybucje nam w tym pomaga, bo często zdarza się, że niektóre filmy nominowane czy nagradzane za wielką wodą, u nas swoje premiery mają nieco później.

Filmy które są brane pod uwagę podczas przyznawania Oscarów, są już raczej większości znane. A odliczanie do 24 lutego już odlicza niemal każdy.

Ja chciałabym poświęcić chwilę piosenką nominowanym do Oscarów

1. Ted - "Everybody Needs A Best Friend",  wyk. Norah Jones



2. Ścigając arktyczny lód"Before My Time", wyk. Scarlett Johansson i Joshua Bell



3. Życie Pi - "Pi's Lullaby", wyk. Bombay Jayashri



4. Skyfall - "Skyfall", wyk. Adele



5. Les Miserables. Nędznicy - "Suddenly", wyk. Hugh Jackman

Niestety nie znalazłam odpowiedniego nagrania z samą piosenką.....


Tak więc po zestawieniu nominowanych piosenek, a także mają świadomość jaka piosenka została nagrodzona podczas Złotych Globów, to zastanawiam się, czy jest jeszcze nad czym się tu zastanawiać ;)

Tak tylko dla przypomnienia, piosenki nominowane do Złotych Globów:
1. Skyfall - "Skyfall", wyk. Adele (wygrana)
2. Les Miserables. Nędznicy - "Suddenly", wyk. Hugh Jackman
3. Igrzyska Śmierci - "Safe and Sound", wyk. Taylor Swift i The Civil Wars
4. Stand up Guys - "Not Running Anymore", wyk. Jon Bon Jovi
5. Akt odwagi - "For You", wyk. Keith Urban 

Muzyka zawsze jest jednym z ważniejszych elementów filmu, ponieważ to ona wyzwala w nas emocje, pozwala nam lepiej odebrać dane sceny czy momenty. Ja przywiązuję dość sporą uwagę do muzyki i często sięgam po soundtracki z filmów i słucham tych piosenek na codzień, ponieważ są naprawdę interesujące, ale przede wszystkim wspaniałe. Słuchając Adele, nawet teraz przechodzą mnie ciarki. Wspaniałą muzykę stworzono do "Atlas Chmur", a po ostatnich filmach słucham teraz spokojnej muzyki do "Liberal Arts". Ale np jedną z moich ulubionych piosenek, którą nadal lubię słuchać to "Suddenly I see", którą podpatrzyłam w filmie "Diabeł ubiera się u Prady" .




niedziela, 20 stycznia 2013

Poradnik Pozytywnego myślenia - to nie jest kolejny poradnik dla idiotów




"Poradnik pozytywnego myślenia" (Silver Linings Playbook) na pewno poradnik nie jest. Nie jest również komedią romantyczną. Jest to natomiast historia ludzi, którzy stracili w życiu ukochane osoby i mają problem  z powrotem do "normalności".

Pat (Bradley Cooper), po tym jak przyłapał swoją żonę na zdradzie, trafił do szpitala psychiatrycznego, ponieważ nie radził sobie z panowaniem nad sobą i swoimi emocjami. Nie jest mu łatwo. Mimo zdrady żony, bardzo ją kocha i pragnie stać się lepszy - panować nad sobą, lepiej wyglądać, zadbać o siebie - aby znów mogli być razem.

Tffany (Jennifer Lawrance) jest młodą wdową, która straciła męża w wypadku. Jest trochę pokręcona, zdarzają jej się wybuchy złości (scena kiedy wybucha w restauracji, jest dla mnie świetna!!), ale przede wszystkim próbuje wrócić do siebie, po stracie ukochanego. Etapem powrotu do normalności, ma być wzięcie udziału w zawodach tanecznych.

Obydwoje mają ciężkie przeżycia za sobą. Los jednak splata ich historie i pozwala razem przejść przez trudny okres, podczas ćwiczenia tańca.
Nie jest to prosta historia miłosna. Jest w niej dużo bólu i cierpienia. Nic nie jest łatwe, a zwłaszcza miłość. Również mierzenia się z odrzuceniem i tym, że w życiu nie zawsze są szczęśliwe zakończenia, jest bardzo trudne, zwłaszcza dla Pata. Nie godzi się ona na to, że książki okłamują nas, że wszystko kończy się happy endem, bo przecież tak nie jest.
Mimo że historia, jest dość przewidywalna i kibicujemy głównym bohaterom, to mamy jednak szansę zobaczenia, że nie wszystko dzieje się od razu.

Tak naprawdę spodziewałam się czegoś więcej po tym filmie. Czuję niedosyt. Oczywiście gry aktorskie są zachwycające - emocje są niemal namacalne, realistyczne, a nie sztuczne. Złość, frustracja, gniew - to emocje które wypływają z ekranu. Muzyka również świetnie dopełnia cały film .Ale nadal mam niedosyt po od tak dawna wyczekiwanym filmie...



Poradnik Pozytywnego myślenia jest nominowany do Oscara w 8 kategoriach, w tym za najlepszy film, role pierwszo i drugo planowe dla aktora i aktorki (czyli niemal cała obsada), a także za reżyserię dla Davida O.Russella. Uwielbiam Bradleya Coopera i bardzo mu kibicuję, ale nie do końca rozumiem za co jest on nominowany? Oczywiście świetnie poradził sobie z wybuchami agresji, ale czuję że może jeszcze więcej.

Jeśli moje recenzja (a raczej subiektywne odczucia odnośnie filmu) są dla was nie wystarczające, to podaję gdzie można jeszcze szukać innych recenzji:
 - na filmwebie 
- na blogu kurtula

sobota, 19 stycznia 2013

Liberal Arts - "wszystko będzie OK :)"



Do oglądania "Liberal Arts" zabrałam się ze względu na Josha Radnora, który sam napisał scenariusz, wyreżyserował film  i gra główną postać, czyli Jessiego - trzydziestoparolatka, który uwielbia książki.

Jessie podczas wizyty u jednego z ulubionych nauczycieli z collegu, poznaje Zibbi (Elizabeth Olsen). Młoda dziewczyna, studentka dramatu, która "zaraża" Jessiego muzyką klasyczną. Ze względu na to, że dzieli ich spora odległość, piszą do siebie listy, dzieląc się wrażeniami ze słuchania muzyki i tym jaki ona wywiera wpływ na codzienne odbierania świata. Ich przyjaźń rozkwita, ale problemem staje się różnica wieku. Zibbi jest dojrzała jak na swoje 19, ale Jessie nie czuje się w porządku aby zbliżyć się do młodszej od niego o 16 lat dziewczyny.

Wątek miłosny jest w filmie najważniejszy, ale warto zwrócić również uwagę na wątki poboczne.
Nauczyciel Jessiego właśnie przechodzi na emeryturę, z czym ciężko mu się pogodzić. Wyznaje że mimo swojego wieku, nadal czuje się młodo.

"Nobody feels like an adult. That's the world's dirty secret"

Kolejnym ciekawym wątkiem jest dla mnie młody pisarz. Chłopak miał kiedyś problemy z psychiką i  nie chce do tego wracać. Ma ulubioną książkę, która jest dla niego bardzo ważna - science fiction. Jessie, po tym jak go poznaje, zachęca go, aby nie trzymał się jednej książki, ale otworzył się na świat.

"Some day's are all right, like gift, some days are sucked, but all that is ok."

Jessie dalej nadzieję, wiarę w to, że każdemu czasem jest źle. Mimo że chcielibyśmy umrzeć młodo, a nie dożywać starości, co jest jakoś niemodne, to wcale tak nie powinniśmy myśleć. Powinniśmy właśnie myśleć, że chcemy umrzeć staro!!!
Mi raczej ciężko jest myśleć o tym, że mogę umrzeć staro. Nie widzę siebie jako star, ale to może dlatego, że żyję teraz młodością i powinnam z niej czerpać jak najwięcej ;)

Zack Efron miał również swój udział w tym filmie. Grał trochę zwariowanego, obłąkanego gościa (w pozytywnym sensie), który tak naprawdę daje wiarę. To on przekonuje, że wszystko będzie ok. Nieważne co się będzie działo, na pewno się wszystko ułoży. To jest takie optymistyczne... ale to dzięki takim ludziom, mamy ochotę iść dalej. Oni wierzą że będzie dobrze, więc może i my powinniśmy tak myśleć.


Film uważam, że jest znacznie lepszy od wcześniejszego dzieła Josha, czyli "HappyThankYouMorePlease". Oprócz wyczekiwania na jego kolejne projekty, nadal na pewno będę oglądać go w roli Teda w "Jak poznałem waszą matkę". 
Kiedyś przeczytałam, że Josh nawet odwiedził Polskę (chyba Kraków), gdzie promował swój film - i to chyba właśnie ten film :)

PS. Jestem bardzo z siebie dumna, bo film obejrzałam w całości po angielsku i wszystko zrozumiałam :D

czwartek, 10 stycznia 2013

Życie Pi - dla mnie to coś więcej niż film

"Życie Pi" miałam okazję obejrzeć podczas pokazu przedpremierowego.
Idąc do kina niewiele o nim wiedziałam. Pytając znajomych, większość słyszała o tytule, ale nie wiedziała o czym jest film. Widziałam plakat i zwiastun, przeczytałam krótki opis i nadal nie wiedziałam w co się pakuję.
Zastanawiałam się o co chodzi, bo przeczytałam że nawet Obamie bardzo się spodobał film :P
Oczywiście spotkało mnie duże zaskoczenie!!!! I to pozytywne!!!!

Film został na filmwebie opisany jako dramat przygodowy.
Dramatem w tym filmie jest to, że pisarz nie może znaleźć weny, nie umie stworzyć wystarczająco ciekawej opowieści (a także to, że główny bohater traci całą rodzinę). Przygodą jest niemal cały film. Tak jak początkowo wydawało mi się niemożliwe aby zestawić ze sobą tygrysa, łódkę i chłopa, tak teraz wiem, że to jest możliwe.

Nie będę mówić za wiele o filmie, ponieważ ma swoją premierę dopiero jutro, a nie chcę wam psuć niespodzianki :)

Powiem na pewno jednak, że nie jest to tylko film o niczym. Po wyjściu z kina zaczęłam myśleć nie tylko o czym był film, ale również zaczęłam myśleć o wiele prawdach życiowych i o tym jak bym się sama zachowała w przedstawionej sytuacji. Film skłania do myślenia i to moim zdaniem jest najwspanialsze. Nie czuję się ogłupiona tym co zobaczyłam. Czuję się że powinnam szukać odpowiedzi.


Efekty specjalne - owszem są i wcale nie przeszkadzają (nawet w 3D). To własnie one tworzą całe tło historii i przenoszą w świat fantazji. Świat jest niby rzeczywisty, ale momenty pokazana na filmie powodują, że czujemy się jak w dalekiej krainie.

Film powstał na podstawie książki o tym samym tytule. Jak się okazuje jest ona dość znana wśród miłośników książek i polecana. Jeśli byłam zachwycona filmem, to na pewno sięgnę po książkę :)

Może i trochę słodzę, ale jestem pod wielkim wrażeniem, tym bardziej że się tego nie spodziewałam.


PS1. "Życie Pi" zostało nominowane w 11 kategoriach!!! Drugi film pod względem liczby nominacji, w tym za najlepszy film i najlepszego reżysera. Tym bardziej uważam godny polecenia, zwłaszcza dla kinomaniaka ;)

PS2: Efekt z "podświetloną" wodą morską jest możliwy i nie musiał być koniecznie sztuczny. Jest to niezwykłe zjawisko przyrodnicze. Tutaj jest przykład z falą morską.


PS3: Spodobał mi się ten plakat :D


poniedziałek, 7 stycznia 2013

Lakiery do paznokci - dla nie których to obsesja

Chyba każda z nas lubi sobie czasem pomalować paznokcie :)
I ja czasem tak mam ;) Ponieważ było ostatnio trochę wolnego czasu, to postanowiłam się pobawić moimi lakierami i trochę pomalować moje paznokcie.


Moje zbiory lakierów do paznokci są raczej skromne. Zawsze lubię mieć zadbane paznokcie, więc zazwyczaj wystarczy mi tylko odżywka Eveline 8 w 1, która jest świetna i bardzo pomaga przywrócić kondycję paznokciom i ma ładny mleczny kolor.

Na zdjęciu jest 5 lakierów, a także odżywka lovely którą otrzymałam w Shinyboxie z sierpnia, a także odżywka do skórek "Good Bye Cuticules" do zmiękczania skórek. Ze skórkami akurat nie mam jakoś specjalnie problemów, ale jak już dostałam taki produkt, to staram się go używać.

Jeśli chodzi o lakiery.
Byłam zachwycona pomysłem matowych lakierów do paznokci z Avon, więc sobie takie sprawiłam. Niestety lakier z Avon okazał się kompletną tandetą, bo lakier nie trzymał się nawet jeden dzień i nie można było z nim wyjść z domu.
Mogę natomiast polecić lakier od Rimmel Lycra Pro, który ze względu na skład utrzymuje się dłużej. I sprawdza się!! Rzeczywiście lakier utrzymał mi się nawet 5 dni podczas świątecznych przygotować, czyli w okresie kiedy jest co robić. A kupiłam go, bo poleciła mi koleżanka ze względu na śliczny miętowy kolor, który był hitem ostatnich wakacji.
Lakier od essence kupiłam za 6 zł w Naturze. Już jakiś czas temu podobała mi się idea lakierów "nude", czyli lakierów w kolorze beżowym, cielistym, czy kawy z mlekiem. Skusiłam się akurat na jeden z jaśniejszych odcieni, ponieważ nie chciałam aby za bardzo się mi się zlewał z kolorem dłoni. Lakier nałożyłam wczoraj. I to w trzech warstwach, a i tak nadal widzę prześwity. W dodatku lakier już dzisiaj odpryskuje, mimo że nic specjalnego nie robiłam. Więc niestety nie jestem zachwycona. A pomalowane paznokcie wyglądają tak:



No i lakiery od Inglot. Już kiedyś kupiłam sobie fioletowy lakier i byłam zachwycona jego trwałością i tym, że zawsze zostawia gładką płytkę paznokcia. Poprosiłam też taki czarny lakier od Inglota, ponieważ chciałam mieć trwały czarny lakier. Niestety czarny lakier z Inglota nie był tak trwały jak się spodziewałam. Mam nadzieję, że jednak to się jeszcze zmieni i okaże się to jednorazową sytuacją, a po następnym nałożeni lakier zostanie nieco dłużej na paznokciu.

Kiedyś używałam jeszcze lakierów od Golden Rose, ale z nich zrezygnowałam ponieważ bardzo krótko się trzymały. Ale jeśli ktoś się lubi bawić kolorami, to jest to fajny pomysł, bo mają zawsze duży wybór i są to tanie lakiery (chyba najtańsze jakie znam).

Będąc pod wpływem jeszcze świątecznego szaleństwa lakierowego kupiłam jeszcze dzisiaj 2 lakiery na wyprzedaży. Jeszcze jeden od Rimmel, tym razem w kolorze ciemnej maliny, a także jeden od Catrice w kolorze ciemnego niebieskiego z brokatem. Jestem ciekawa ich trwałości.
Zależy mi na tym aby lakier był trwały, ponieważ wtedy nie muszę się codziennie martwić jak będą wyglądać moje paznokcie i że będzie mi wstyd się z nimi pokazać, bo akurat odprysnęło mi trochę lakieru.

sobota, 5 stycznia 2013

Siostra twojej Siostry

Film "Siostra twojej siostry" widziałam już dość dawno temu, ale miałam ochotę wrócić do tego filmu.
Niektórzy mówią, że film promowany jako niezależny, wcale taki nie jest, bo kończy się happy endem. Cóż nie do końca jest to prawdą, ponieważ film ma otwarte zakończenie.



Uwielbiam w tym filmie niemal wszystko. To jak spokojnie wlecze się historia, ale jednocześnie nie nudzi się. Zimne i mokre krajobrazy, a także ciepłe zachodzące słońce, sprawiają że nawet w zimne dni, można poczuć odrobinę ciepełka. No i świetni aktorzy :)
Emily Blunt poznałam już w "Diabeł ubiera się u Prady", ale dopiero niedawno zaczęła rozwijać skrzydła i w tym roku można było ją zobaczyć w kilku produkcjach - "Połów szczęścia w Jemenie", "Jeszcze dłuższe zaręczyny". Tym razem oprócz jej wspaniałego brytyjskiego akcentu zachwycił mnie jej śmiech. Jest niemal uroczy i niewinny, przez co od razu sama pragnę śmiać się razem z nią.


W "Siostrze twojej siostry" przypadła mi do gustu postać Jacka, grana przez Marka Duplassa. Wygląda na takiego miłego misia, lekko nierozgarniętego ale też zabawnego. Mark jest nie tylko aktorem, ale także producentem, scenarzystą i reżyserem!! Nie są mu obce niezależne produkcje, ponieważ sam nakręcił "Cyrus", a także "Jeff, który mieszka w domu". Na mojej liście filmów do obejrzenia znajduje się już "Na własne ryzyko", którego bardzo jestem ciekawa.


Wracając do fabuły. Jest to historia Jacka, Iris i jej siostry Hannah, którzy spędzają razem jakiś czas w domku na wyspie, gdzie mają odpocząć od codzienności i przemyśleć swoje życie. Jedna noc i butelka Tequilli zmieniają wiele w ich życiu.
Jack przespał się z Hannah, która jest lesbijką i dopiero rozstała się ze swoją dziewczyną. Z kolei Iris jest zakochana w Jacku, o czym nie wie zainteresowany. Problemy pojawiają się w wtedy, gdy wszystko wychodzi na jaw i sprawy się komplikują. Na zdrowy rozsądek trochę trudno sobie wyobrazić, aby jeden Jack był z Iris i jednocześnie miał dziecko z Hannah. Jest to dość absurdalne.
Ale za to uwielbiam to wyczekiwanie, to dorastanie do momentu kiedy trzeba powiedzieć przepraszam, do momentu kiedy trzeba coś powiedzieć. To jest bardzo prawdziwe. Nikt tak naprawdę nie potrafi od razu podjąć decyzji. Dobrze jest czasem sobie przemyśleć parę spraw. Po jakimś czasie nabieramy dystansu do sprawy i możemy nieco racjonalniej podjąć decyzję.
No i miłość - Jack który jest "wrakiem emocjonalnym" i młoda Iris, która jest zakochana. Uwielbiam takie połączenia, ponieważ ta miłość rodzi się z przyjaźni i ta miłość jest jeszcze bardziej dla mnie prawdziwa. On na nią nie zasługuje, a mimo to jest zdecydowany, że da z siebie wszystko. Bo ją kocha.


Wiem, że strasznie przynudzam, ale niestety taka już ze mnie romantyczna, przez co prawdopodobnie nie zawsze podchodzę z dystansem do filmów. Ale uwielbiam romanse i nic na to nie poradzę ;) Chociaż "Siostra..." jest to gatunkowo dramatem i komedią :P

Ja polecam film na długie wieczory. Nie dłuży się i a siłą tego filmu są dialogi, prosto z nurtu mumblecore. Polecam

środa, 2 stycznia 2013

Hobbit - powrót do śródziemia

W związku z całym szumem wokół "Hobbita" i ja wybrałam się na niego do kina. Jednak zdecydowałam się na wersję 2D, ponieważ nie spodziewałam się w tym filmie jakiś super efektów wizualnych, które wymagały by okularów.
Na film poszłam z przyjaciółką, która chciała zobaczyć film. Ja nie wariowałam z powodu Hobbita, ale przyznaję, że trylogia Władcy Pierścienia zrobiła na mnie wrażenie. Oglądając z kolei wersje reżyserskie Władcy Pierścieni podczas jednego z maratonów (nigdy więcej 10 godzin w kinie!!!!) miałam okazję rozwinąć wiele wątków, a historia stała się dla mnie o wiele bardziej wyraźna - niestety nie czytałam książki, co oczywiście muszę nadrobić.

Wracając do Hobbita.
Zastanawiałam się( i nadal się nad tym zastanawiam), dlaczego zrobili z książki, która ma raptem150 stron trzy części po trzy godziny, co w efekcie daje dziewięć godzin seansu!! Ktoś mógłby zażartować, że w tym czasie zdąży przeczytać całą książkę, niżeli skończyłby się film, czy nawet cała seria.

Hobbit jest wstępem do Władcy Pierścieni. Przedstawiona jest historia, jak to Bilbo Baggins rozpoczął swoją przygodę w Śródziemiu, w kompani krasnoludów, której towarzyszy Gandalf - ten który wyciąga wszystkich z opresji ;)



Muszę po prostu powiedzieć, że film nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia. Zdecydowanie było czuć, że film się dłuży i wszystko jest rozciągane w czasie. Film przypominał bardziej opowiadanie historii na dobranoc, na tyle długo, aby można było zasnąć. Film nudził mi się również pod tym względem, że ciągle było to samo - czyli 13 krasnoludów, Gandalf i orkowie - i tak przez trzy godziny. Widać było, że Jackson chce wiernie odtworzyć książkę i nawet moment zagadek z Golumem jest jakby dokładnie odwzorowany - w sumie 5 zagadek, a po każdej następuje odpowiedniej długości pauza na zastanowienie nad rozwiązaniem. Uświadamia mi to tylko, że jest to definitywnie wykorzystywanie mojego czasu. Owszem, zagadki są ciekawe, ale żeby tak wszystko przedłużać? To co miło wspominam po seansie, to piękne krajobrazy i widoki Nowej Zelandii, która ponownie zachwyca. Nawet muzyka wydawała mi się znana, jakby wzięta z poprzedniej produkcji Petera Jacksona.


Podsumowując: film wypada słabo. Jest zdecydowanie za długi, mógłby być spokojnie skrócony o połowę i zapewne nadal byłby ciekawy. Piękne krajobrazy, muzyka jakby ta sama. No i monotonna kompania krasnoludów - dużo bardziej przypadła mi do gustu różnorodna drużyna pierścienia :)