poniedziałek, 11 lutego 2013

No i w końcu Django... (nieme "D")

No dobra, nie jestem jakąś wielką fanką Tarantino, ale nasłuchałam się już tyle o Django, że nie mogłam go przepuścić! No i dobra rozumiem już czym tu się zachwycać. Może i film trwa 2h45min ale daje radę.

Ponieważ fabułę każdy zna, podzielę się jednak tym co mi się podobało.

Po pierwsze aktorzy! Po prostu same ochy i achy. Poczynając od Christophera Waltza ( którego uwielbiam od roli Bękartów Wojny i jestem zachwycona każdą jego rolą), przez nadal we wspaniałej formie Leonardo DiCaprio (moja miłość w młodości) - nawet z obrzydliwym uzębieniem, ale nadal świetny - no i Django, czyli Jammie Foxx.

Nastrój filmu, typowy dla westernów, zwłaszcza na początku - typowa muzyka i długi wstęp. Coś jak "pewnego razu na dzikim zachodzie...", tyle że może nieco bardziej w góra ;) Jak już wiadomo jest wiele scen perełek. Moja ulubiona to kiedy udało się Django przekonać ludzi którzy mieli go zawieść do kamieniołomów, że warto go puścić i zawrzeć z nim układ. Układ polegałby na tym, że miałyby zabić kilkoro ludzi i podzielić się forsą za uwolnienie. Biali z niedowierzaniem (i tutaj występuje Tatantino!!!), pytają innych niewolników, czy faktycznie Django jest wolny i czy jeździ na koniu. Okazuje się, że to prawda, więc dają mu konia i pistolet. A Django zwinnym ruchem rozstrzeliwuje białych, a samego Tarantino wysadza w powietrze, bo akurat chłopina przenosił Dynamit, więc nawet po nim nic nie zostało :D Mega !!!


Do tego jeszcze można dorzucić scenę z młotkiem w jadalni, kiedy Calvin chciał rozwalić młotkiem głowę, żonie Django, czyli Broomhildzie. Chodzi mi tu o napięcie, przerażenie i nieobliczalność Calvina, który jest w stanie roztrzaskać czaszką człowiekowi, zwłaszcza czarnemu. Mimo, że wszystko się zapowiada, że to zrobi, nagle uderza młotkiem obok!! Adrenalina się podnosi i niemal sama krzyczę z przerażenia.
Jestem również zadowolona co do ilości "pomidorów i innych czerwonych płynów" ukazujących się co jakiś czas. Generalnie jestem raczej zniesmaczona takim widokiem, ale również nie było tak źle (może to raczek kwestia nastawienia - w końcu ta krew była przecież za czerwona). Ale jak zwykle trochę flaków musiało polatać, bo inaczej Tarantino nie byłby sobą.

"I like the way you die, boy"

Muzyka była chwalona już od jakiegoś czasu i ja się również przyłączam do kręgu jej słuchaczy - a raczej stanę się nim za chwilę, bo dosłownie przed chwilą się w nią zaopatrzyłam :) Bardzo podoba mi się podejście Tarantina do muzyki - jest to totalny mix, ale "takie w stylu retro". Trochę nowych trochę starych utworów. Ponoć cały soundtrack jest wyposażony w wiele utworów, których nie udało się umieścić w filmie, ponieważ nie było dla nich odpowiednich scen. Za chwilę więc zacznę się nią rozkoszować :)

Co więcej? Reżyserka - to wiadomo. Scenariusz - jak najbardziej oryginalny. No i te sceny monologu Dr Schultza o tym, że ma prawo zabijać, a wszyscy tylko patrzą na niego z otwartymi gębami - on to umie zagiąć.



Nagrody? Dwa  Globy dla Christophera Waltza (rola drugoplanowa) i za scenariusz dla Tarantino, a także na świeżo ze wczoraj dwie BAFTY w tych samych kategoriach :)

Czy coś pominęłam?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz